Rudy Burckhardt - Fototekst
Tomasz Stempowski | On 25, styczeń 2015
Szwajcaria wydała kilku fotografów, którzy portretowali Amerykę. Przede wszystkim na myśl przychodzi Robert Frank i jego album „Americans” z 1958 roku, ale było ich więcej, na przykład Werner Bischof czy Rudy Burckhardt. Fotostiftung Schweiz w Winterthur właśnie zorganizowała wystawę zdjęć tego ostatniego, zatytułowaną W gąszczu wielkiego miasta. Zdjęcia i filmy 1932-1959 (Im Dickicht der Grossstadt. Fotografien und Filme 1932-1959).
Rudy Burckhardt urodził się w Bazylei w 1914 roku. Pochodził z zamożnej rodziny. Wcześnie zainteresował się fotografią. W 1933 roku rozpoczął studia medyczne w Londynie, ale szybko je porzucił. Zamiast tego włóczył się po mieście z aparatem. Później wspominał ten okres: To było objawienie. Moje pierwsze wielkie miasto, z dzielnicami nędzy i rzeczami pozostającymi poza kontrolą. Ludzie śpiący na ulicy. Zapach uryny. To było wspaniałe. Następnie przebywał w Paryżu i przez krótki okres prowadził zakład fotograficzny w Bazylei. Spotkanie z amerykańskim tancerzem, poetą i krytykiem Edwinem Denby skłoniło go do wyjazdu za ocean. W 1935 roku w wieku 21 lat osiedlił się w Nowym Jorku. Spadek zapewnił mu niezależność finansową na kilka lat.
Tempo życia amerykańskiej metropolii wywarło na Burckhardcie silne wrażenie. Aparat fotograficzny na negatywy 9 x 12 cm i 16-milimetrowa kamera filmowa posłużyły mu do zapisywania odczuć. Stanowiły też narzędzie swoistego oswajania, czy może raczej porządkowania, otoczenia. Różnice skali charakterystyczne dla Nowego Jorku, kontrast między wysokimi drapaczami chmur a jednostką ludzką, skłaniały do szukania jakiegoś klucza pozwalającego uzgodnić przeciwieństwa. Ogrom miasta i budynków z jednej strony oraz indywidualność człowieka, wydającego się na tym tle znikomym, z drugiej mógł wydawać się trudny do uchwycenia w jednym kadrze. Sposobem opisu, który wybrał Burckhardt, była koncentracja na fragmencie. Jego kamera zapisywała detale architektoniczne, napisy, symbole reklamowe. Elementy takie jak hydranty, rynny itp. Burckhardt traktował jak obiekty plastyczne, rodzaj rzeźb. Podobne podejście można odnaleźć w jego sposobie fotografowania ludzi. Fascynował go ruch uliczny. Dokumentując go, często kierował obiektyw w dół, tak że kadr obejmował tylko nogi przechodniów i podłoże. A więc znów fragment. Szukał przy tym plastycznej spójności tych elementów, na przykład przez podkreślanie analogii między strukturą trotuaru a wzorami na sukienkach przechodzących kobiet.
W 1939 roku Burckhardt zestawił ze swoich nowojorskich zdjęć album New York. N. Why?, a rok później następny: An Afternoon in Astoria. Wykorzystując odbitki o różnych formatach, poprzez ich odpowiednie rozmieszczenie starał się uzyskać filmowy rytm obrazów. Robił także filmy sensu stricto, np. The Pursuit of Happiness z 1940 roku, The Climate of New York z 1949 roku czy Under the Brooklyn Bridge z 1950 roku. Motto pierwszego z nich brzmiało: Czasami sposób, w jaki rzeczy przez przypadek pojawiają się razem, jest tak dobry, jak gdybyś to wymyślił.
W latach 1941-1944 Burckhardt służył w amerykańskiej armii jako fotograf. W 1947 roku zaczął patrzeć na Nowy Jork w inny niż dotychczas sposób. Z tego okresu pochodzą jego zdjęcia ludzi w metrze oraz ujęcia krajobrazu miasta oglądanego z dachów budynków. W latach 1950-1951 pojechał do Europy, gdzie w Neapolu studiował w akademii sztuki i oczywiście fotografował. W latach pięćdziesiątych współpracował z artystą i awangardowym filmowcem Josephem Cornellem przy tworzeniu filmów The Aviary, Nymphlight, A Fable For Fountains i What Mozart Saw On Mulberry Street. W latach 1967-1975 uczył malarstwa i produkcji filmu na Uniwersytecie Pensylwania. Fotografował w wielu miejscach na świecie. Oprócz ojczystej Szwajcarii i Nowego Jorku były to Haiti, Meksyk, Londyn, Paryż, Neapol, Ischia, Rzym, Florencja, Wenecja, Toskania, Umbria, Grecja, Hiszpania, Maroko oraz amerykańska prowincja w Alabamie, Arkansas, Missisipi i Północnej Karolinie. W 1999 roku, w 85. rocznicę urodzin, popełnił samobójstwo, topiąc się w jeziorze na terenie swojej posesji.
Fotografie Burckharda przez lata nie były szeroko znane. Zapewne przyczynił się do tego fakt, że nie publikował ich regularnie, a dużo energii poświęcił na prace filmowe. Udało mu się wykształcić własny sposób patrzenia, który zmieniał się na przestrzeni lat, podążając – jak pokazują obrazy Nowego Jorku – od detalu do ujęć bardziej ogólnych, jakby wraz z upływem czasu potrafił objąć spojrzeniem więcej. Nie stworzył jednak wizualnego idiomu, który byłby wyłącznie jego. Wiele zrobionych przez niego zdjęć jest świetnych, ale inni po podobne tematy sięgali wcześniej. Na przykład fotografie w metrze Walker Evans robił już przed 1941 rokiem, choć zapewne inaczej – Burckhardt chyba nie ukrywał aparatu. Także napisy i znaki reklamowe Evans rejestrował już na początku lat trzydziestych. Obrazy zarejestrowane przez Burckhardta są nie mniej interesujące. Po prostu zostały zrobione trochę później i – co może ważniejsze – z opóźnieniem przebiły się do szerszej publiczności.
Nowojorskie zdjęcia szwajcarskiego fotografa – gdy zestawimy je ze zdjęciami innych obcokrajowców, którzy pokusili się o portretowanie Ameryki – pokazują, jak trudne jest to zadanie. Pewne rzeczy, takie jak ruch, dynamika, ostre kontrasty, wydają się charakterystyczne dla tego kraju. Narzucają się przybyszowi. Szukając sposobu opisu swego doświadczenia, sięga się właśnie do nich. I choć takie odczucia mogą być całkowicie autentyczne, to ich wizualna reprezentacja okazuje się wariantem obrazów już powstałych. Z jednej strony stwarza to wrażenie powtórzenia, pewnej wtórności – coś podobnego już widzieliśmy – jednak jednocześnie daje okazję do prześledzenia, jak te same motywy przejawiały się w twórczości różnych fotografów.
Wystawa Rudy Burckhardt – Im Dickicht der Grossstadt. Fotografien und Filme 1932-1959 pokazywana jest w Fotostiftung Schweiz i Fotomuseum w Winterthur od 25 października 2014 r. do 15 lutego 2015 r.
autor: Tomasz Stempowski
-
Cudowne fotografie…Historia zatrzymana w kadrach. Czytałam kiedyś książkę o fotografach pracujących w armii. Nie mieli oni łatwego życia.
Komentarze