Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image
Przewiń do góry

Góra

Brak komentarzy

Fotograf z Auschwitz - Fototekst

Fotograf z Auschwitz

Tomasz Stempowski | On 08, grudzień 2013

 

Wilhelm Brasse stał się ostatnio znany. Właśnie ukazało się albumowe wydawnictwo Fotograf z Auschwitz, wcześniej był film dokumentalny Ireneusza Dobrowolskiego Portrecista z 2005 roku, książka i płyta DVD z filmem Wilhelm Brasse. Fotograf 3444. Auschwitz 1940-1945 z 2011 roku (wydane w trzech wersjach językowych: polskiej, angielskiej i niemieckiej) oraz prezentacja wideo Fotografować piekło (zobacz tutaj), przygotowana w 2008 roku przez Narodowe Centrum Kultury w ramach projektu Świadkowie historii. Powodem zainteresowania zdjęciami Brassego są dramatyczne, a często tragiczne, okoliczności ich powstania. To nie strona estetyczna stanowi o ich znaczeniu. Te fotografie to przede wszystkim dokumenty.

Trzeba się zresztą zastanowić, na ile można je przypisywać Wilhelmowi Brassemu. Mimo że zrobił te fotografie, nie sądzę, żeby nazywanie go ich autorem było właściwe. Fotografował nie z własnej woli, a ludzie stojący przed obiektywem byli zmuszeni do pozowania. To kwestia bardzo złożona, i nie chodzi tu o autorstwo w rozumieniu definiowanym przez prawo, ale o identyfikację twórcy z jego dziełem. Autor to ktoś, kto świadomie wybiera temat i formę swojej pracy. Brasse był ograniczony w obu tych sferach, choć jednocześnie to dzięki jego profesjonalnym umiejętnościom zdjęcia mają wysoką jakość techniczną.

Wilhelm Brasse trafił do obozu koncentracyjnego 31 sierpnia 1940 roku za odmowę podpisania volkslisty. Przez pierwsze miesiące pracował w różnych komandach roboczych. 15 lutego 1941 roku został wezwany do Wydziału Politycznego i zatrudniony w Służbie Rozpoznawczej (Erkennungsdienst) jako fotograf. Zapewne zdecydowało o tym to, że już przed wojną pracował w atelier fotograficznym i biegle władał niemieckim. Był jedynym zawodowym fotografem w komandzie.

Podstawowym zadaniem Brassego i jego kolegów było robienie zdjęć sygnalitycznych do obozowej kartoteki. Więźniów fotografowano w trzech pozach – pierwsze ujęcie z półprofilu w nakryciu głowy, drugie bez nakrycia na wprost, trzecie bez czapki z profilu i z tabliczką z numerem i kategorią więźnia. Dziennie wykonywano od stu do stu pięćdziesięciu zdjęć. Najwięcej zrobiono ich w początkowym okresie. Od wiosny 1942 roku zaprzestano, poza nielicznymi wyjątkami, fotografować Żydów. W lipcu 1943 roku zaprzestano robić zdjęcia nowo przybyłym więźniom, z wyjątkiem osadzonych w obozie Niemców.

Drugim rodzajem wykonywanych przez Brassego fotografii były portrety i zdjęcia legitymacyjne esesmanów. Zatrudniano go też do robienia zdjęć medycznych, m.in. dla dr. Mengelego i dr. Wirthsa. Były to często obrazy wstrząsające. Kazano mu na przykład sporządzić zdjęcia ginekologiczne macic młodych kobiet. Gdy uznano, że fotografie czarno-białe są niezadowalające, musiał powtórzyć całą serię na kliszy barwnej. Sporadycznie Brasse kierował obiektyw aparatu na rzeczy błahe. Fotografował na przykład kwiaty. Zdjęcie z nimi spodobało się jego szefowi, który polecił zreprodukować je w setkach egzemplarzy w formie pocztówek, które potem sprzedawał.

W Erkennungsdienst Brasse pracował do samego końca, do 15 stycznia 1945 roku. W tym dniu Oberscharführer Bernhard Walter kazał spalić wszystkie negatywy. Brasse z kolegami nie wykonali polecenia. Kilka dni później, 21 stycznia, Brasse został ewakuowany do Mauthausen i Ebensee. Zdjęcia przetrwały, choć nie wszystkie. Niektóre Niemcy wywieźli jeszcze pod koniec 1944 roku, część zabrali Rosjanie po wyzwoleniu obozu.

Praca obozowego fotografa dała Brassemu możliwość przeżycia obozu. W Służbie Rozpoznawczej miał warunki zdecydowanie lepsze od tych, które panowały w innych komandach roboczych. Nie był zagrożony głodem czy biciem. Dzięki tej uprzywilejowanej pozycji mógł pomagać innym i robił to. Dodatkową korzyścią było to, że miał dostęp do wielu informacji o działalności obozu, które były nieosiągalne dla zwykłego więźnia. Poza tym spotkał ludzi, którzy odegrali istotną rolę w historii Polski. Fotografował m.in. Witolda Pileckiego i Józefa Cyrankiewicza oraz ostatniego komendanta obozu Richarda Baera. Brasse szacuje, że w czasie pracy w Erkennungsdienst zrobił około siedemdziesięciu tysięcy zdjęć. To siedemdziesiąt tysięcy ludzi i ich historii.

To, co przeżył i widział, pozostało w nim już na zawsze. Naciskając spust aparatu, zostawiał ślad nie tylko na światłoczułej kliszy, ale także we własnej duszy. Po wojnie Brasse próbował wrócić do zawodu. Kupił aparat i zaczął robić zdjęcia. Jako fotograf nieźle zarabiał i zaczęło mu się powodzić. Niestety, po pewnym czasie, gdy robił zdjęcie kobiecie, miał przywidzenia, że za nią stoi żywa naga żydowska dziewczyna. Jedna z tych, które musiał fotografować w Auschwitz. Nie mógł się od tego uwolnić. W końcu poszedł po pomoc do psychiatry, który polecił mu zmienić zawód. W 1946 roku Wilhelm Brasse rzucił fotografowanie na zawsze.

Brasse miał o czym opowiadać i niejednokrotnie to robił, zarówno przed kamerą, jak i w bezpośrednich kontaktach z młodzieżą. Ostatnio wydana książka Fotograf z Auschwitz zawiera zapis jego relacji zarejestrowany przy okazji realizacji filmu Ireneusza Dobrowolskiego Portrecista. Tekst obejmuje nie tylko opowieść o życiu w obozie koncentracyjnym, choć to z pewnością fragment najistotniejszy, ale także o wcześniejszych i późniejszych losach autora. Dodatkowo wzbogacono go o fragmenty relacji innych więźniów, dzięki czemu czytelnik dostaje pełniejszy obraz wydarzeń i obozowej rzeczywistości. Licznie rozsiane cytaty ze specjalistycznych opracowań i przypisy uściślają dane faktograficzne i przybliżają tło historyczne. Całość wzbogacono kilkoma aneksami, zawierającymi m.in. kalendarium Auschwitz i noty biograficzne, oraz bibliografią. Strona tekstowa publikacji została przygotowana z dużą starannością. Autorzy zadbali o to, by czytelnik otrzymał interesującą opowieść i dodatkowe narzędzia pozwalające mu ją w pełni zrozumieć.

 

Wilhelm Brasse. Fotograf. 3444 Auschwitz 1940-1945 – spotkanie w Krakowie 04.10.2011 from MOCAK on Vimeo.

 

Fotografowi z Auschwitz nadano formę albumu zawierającego liczne reprodukcje przede wszystkim zdjęć, ale także dokumentów i rysunków. Zważywszy na treść książki, to rozwiązanie oczywiste. Fotografie pozwalają zobaczyć część tej rzeczywistość, o której mówi Brasse. Bez nich książka byłaby niepełna. Dużo uwagi poświęcono przygotowaniu strony graficznej publikacji. Rezultat robi wrażenie. I właśnie to jest największa wada tej książki.

Już okładka, choć pod względem kompozycji bez zastrzeżeń, może oburzać. Umieszczono na niej fragment kadru z filmu dokumentalnego Ireneusza Dobrowolskiego. Wilhelm Brasse trzyma przed sobą reprodukcję fotografii czterech wychudzonych nagich kobiet, które musiał sfotografować na polecenie dr. Mengelego. Czy naprawdę pokazanie ich było konieczne? W filmie było to uzasadnione, tu niekonieczne. W relacji złożonej Marii Annie Potockiej wspominał okoliczności powstania fotografii:

Miałem im zrobić zdjęcia całej postaci nago w trzech pozycjach. Pierwsze ujęcie z przodu, drugie całkiem z tyłu, a trzecie z profilu. Wszystkie ujęcia nago. Ja się czułem tą sytuacją zawstydzony, było mi głupio i odczuwałem rodzaj podniecenia, ale to nie było podniecenie seksualne… Bo przecież, na miłość boską, to były nieszczęśliwe dziewczęta, straszliwie nieszczęśliwe. To było podniecenie niecodzienną sytuacją. Te młode dziewczęta wstydziły się rozebrać przy mnie i przy tym esesmanie z tej swojej sukienczyny. Więc postawiłem między nami przesuwane tło, którego normalnie używałem do zdjęć dla esesmanów, i za nim te dziewczynki mogły się rozebrać. Tylko do samego zdjęcia wychodziły nago. Nie chciałem ich dotykać rękoma przy ustawianiu, więc mówiłem pielęgniarkom, jak mają stać. Troszkę proszę tę dziewczynę obrócić albo parę centymetrów przesunąć do przodu czy do tyłu. To było dla mnie przykre, bo to były naprawdę nieszczęśliwe dziewczęta. Tym bardziej przykre, że wiedziałem dokładnie, jaki straszny los je czeka. Kilka dni po zdjęciach – to wiedziałem dokładnie od pielęgniarek i od mojej dziewczyny, tej Baśki – po zważeniu, zmierzeniu i opisaniu były likwidowane w komorze gazowej[1].

Wilhelm Brasse. Fotograf. 3444 Auschwitz 1940-1945Brasse starał się uszanować wstyd tych dziewcząt. Dziś trafiły na okładkę książki. Zabrakło ekranu, za którym mogłyby się skryć. Czy to znaczy, że takie zdjęcia w ogóle nie powinny być publikowane? Nie wiem. Sądzę, że trzeba pokazać, jak wyglądała rzeczywistość obozów koncentracyjnych, ale ważne jest, jak się to robi. Zamieszczenie tego zdjęcia wewnątrz tomu, we właściwym kontekście i z odpowiednim podpisem, byłoby łatwiejsze do zaakceptowania. Tu staje się w pewnym stopniu elementem dekoracyjnym. Zwłaszcza że pośrodku przez całą wysokość okładki przebiega prześwitujący czerwony prostokąt, dzielący ją na trzy równe pasy. To prawdopodobnie nawiązanie do więźniarskich pasiaków, zamienione w graficzny ozdobnik.

Okładka książki jest miejscem szczególnym. To swoista reklama, mająca przyciągnąć uwagę do produktu i zachęcić do jego kupienia. Okładki są wystawiane na witrynach sklepów, reprodukowane w prasowych anonsach i internecie. Mogą „wyskakiwać” w oknach otwierających się na różnych stronach. Nie sposób przewidzieć w wszystkich kontekstów, w jakich się pojawią. Dlatego trzeba z rozwagą dobierać obrazy na nich umieszczane.

Pod względem układu graficznego książka dzieli się na dwie główne części i aneksy. Pierwsze dwadzieścia pięć stron zawiera opowieść o losach Brassego do chwili przybycia do Auschwitz. Tekst został złamany na trzy kolumny. Towarzyszą mu reprodukcje zdjęć rodzinnych autora, umieszczone w miejscach korespondujących z nimi treścią. Ten fragment książki jest przejrzysty, a jedynym zastrzeżeniem jest brak podpisów pod zdjęciami. Umieszczono je w osobnym aneksie na końcu książki. To rozwiązanie możliwe do przyjęcia, choć trochę to utrudnia lekturę zdjęć i świadczy o ich podporządkowaniu ogólnemu zamysłowi graficznemu.

Ten prymat założeń estetycznych nad dokumentacyjną skrupulatnością jest dominujący w części książki poświęconej obozowi. Przyjęto tu to samo rozwiązanie, które uwidoczniło się już na okładce. Strony podzielone są na trzy pasy, z których dwa lub jeden są rozjaśnione, i na nich umieszczono tekst. Pod nimi widoczna są tworzące tło fotografie. Znów podporządkowano ich treść estetyce. A nie są to obrazy, które powinny takiej redukcji podlegać. Tłem stał się obraz drobinek cyklonu B wysypujących się z puszki; nagie wygłodzone kobiety; twarze więźniów, masowy grób i wiele innych zdjęć. Temu estetycznemu zabiegowi nie oparto się nawet na większości stron zawierających wyłącznie fotografie. Wprawdzie na rozkładówce na kartach 94-95 z reprodukcjami policyjnych portretów więźniów nie użyto rozjaśnień, ale na stronach je poprzedzających portrety zostały podporządkowane rytmowi ciemniejszych i jaśniejszych pasów. Podobnie postąpiono z zamieszczonym na stronach 158-159 zdjęciem ludzi pędzonych do komory gazowej, wykonanym potajemnie przez członków Sonderkomando. Wskutek tego te obrazy stają się słabo czytelne i jakby mniej ważne.

Po tekście rozsiano także reprodukcje wielu innych kadrów. Niestety znów nie opatrzono ich podpisami, których trzeba szukać w aneksie na końcu tomu. W rezultacie są one nie tyle pełnoprawnym narzędziem budowania narracji, ile dodatkowym materiałem ilustracyjnym. Niektóre z nich nie pokazują zresztą obozu ani nie odnoszą się bezpośrednio do biografii Brassego. Mają raczej nakreślić ogólne tło historyczne wydarzeń. Na przykład na stronie 20. zreprodukowano kadr z filmu Ireneusza Dobrowolskiego przedstawiający tłum rozentuzjazmowanych Niemców. Brak informacji, jakie konkretnie wydarzenie przedstawia, ale prawdopodobnie jest to jeden z parteitagów.

Forma i jakość podpisów to kolejny mankament książki. Niestety w niektórych wypadkach brak precyzyjnych informacji, co dokładnie przedstawia obraz, kiedy, gdzie i przez kogo został zrobiony. Dotyczy to zwłaszcza kadrów zaczerpniętych z filmu Portrecista, ale nie tylko. To wielka szkoda, zwłaszcza że staranność, z jaką opracowano tekst, pokazuje, że było to do zrobienia.

Użycie obrazów zagłady w publikacjach i sztuce nie dla wszystkich jest rzeczą oczywistą. Dla wielu to praktyka wątpliwa, która nawet jeśli jest uprawniona, powinna być obwarowana wieloma ograniczeniami. Claude Lanzmann całkowicie odrzucił możliwość wykorzystania jakichkolwiek zdjęć archiwalnych i kadrów z filmów z epoki. W jego słynnym filmie Shoah nie ma ani jednego takiego obrazu. Według niego zachowane zdjęcia nie mogą przekazać prawdy o holokauście, są one bowiem fragmentaryczne i peryferyjne, nie pokazują tego, co najbardziej charakterystyczne dla zagłady – śmierci w komorze gazowej.

W swojej autobiografii Zając z Patagonii pisał:

Mój film musiał sprostać największemu wyzwaniu: zastąpić nieistniejące obrazy śmierci w komorach gazowych. Trzeba było wszystko zrekonstru­ować: nie ma ani jednej fotografii z obozu zagłady w Bełżcu, gdzie zagazowano 800 000 Żydów, ani jednej z Sobiboru (250 000), ani jednej z Chełmna (400 000 zagazowanych w ciężarówkach). Z Treblinki (600 000) jest tylko dalekie ujęcie buldożera. Przypadek Auschwitz, olbrzymiej fabryki, obozu koncentracyjnego, a zarazem obozu śmierci, nie różni się wiele od tego: jest dużo zdjęć sprzed śmierci, zrobionych przez esesmanów na rampie i przedstawiających głównie transporty Żydów węgierskich czekających na selekcję, ale nie ma żadnego, które by przedstawiało okrutną walkę o jeszcze trochę powietrza, by oddychać parę sekund dłużej, odbywającą się w wielkich komorach gazowych Birkenau, gdzie dusiło się naraz 3000 osób, mężczyzn, kobiet i dzieci[2].

Stanowisko Lanzmanna jest skrajne i właściwie niezrozumiałe. To prawda, że żadna fotografia nie powie całej prawdy o zagładzie, ale żaden pojedynczy dokument czy świadectwo tego nie zrobią. Jednocześnie zdjęcia mogą nam też powiedzieć ważne rzeczy o przeszłości. Trzeba im po prostu stawiać właściwe pytania i nie żądać od nich więcej, niż mogą dać. Współcześnie wartość dokumentacyjna fotografii jest powszechnie uznawana przez historyków i właściwie nie budzi wątpliwości. Wciąż jednak dyskutowane jest to, jak je pokazywać.

Fundamentalne wątpliwości, jakie pojawiają się przy okazji eksponowania zdjęć ukazujących nazistowskie zbrodnie, wyliczyła na końcu swojej książki Holokaust w fotografiach. Interpretacje dowodów Janina Struk:

Naziści robili fotografie swoich ofiar, aby je upokorzyć i poniżyć. Czy nie jesteśmy z nimi w zmowie, kiedy sami wystawiamy je w muzeach? Czy mamy prawo pokazywać ludzi w ostatnich chwilach przed śmiercią, by osiągnąć cel propagandowy, wszystko jedno jaki? Czy cierpienie i śmierć milionów muszą być prezentowane na ścianach muzeów na całym świecie, gdzie miliony mogą na nie patrzeć? Chyba nadszedł czas, żeby położyć kres ustawicznemu i często beztroskiemu wykorzystywaniu tych fotografii bez szacunku dla tych, którzy zginęli. Zastanówcie się, czy sami chcielibyście, żeby ostatnie chwile waszej upokarzającej i niewyobrażalnie okrutnej śmierci były pokazywane na całym świecie dla dobra jakiejkolwiek sprawy, nie mówiąc już o sprzedawaniu samochodów, pornografii czy nawet książek? Czy nie powinniśmy przywrócić fotografiom i nieszczęśliwym ludziom, którzy się na nich znaleźli, rangi dokumentów historycznych, zamiast wystawiać je na pokaz?[3]

Jeśli mimo wszystko uznajemy, że warto, a nawet trzeba pokazać te obrazy, musimy pamiętać także o tych, którzy mają wątpliwości. Elie Weisel w mowie wygłoszonej w 1986 roku z okazji przyznania mu Nagrody Nobla stwierdził:

Holokaust nie jest tematem takim jak inny. To nakłada pewne ograniczenia. Istnieją techniki, z których nie wolno korzystać, nawet jeśli są one skuteczne w sprzedaży. Aby nie zdradzić umarłych i nie poniżyć żywych, ten konkretny temat wymaga szczególnej wrażliwości, innego podejścia, dyscypliny wzmocnionej szacunkiem i czcią, a przede wszystkim wierności pamięci[4].

Fotograf z Auschwitz został przygotowany z dużą starannością. Relacja Wilhelma Brassego, która stanowi zasadniczą treść książki, jest świadectwem wstrząsającym i sugestywnie przybliża fragment historii, który nie powinien ulec zapomnieniu. Dodatkowe materiały pozwalają lepiej zrozumieć opowieść i dostarczają wielu szczegółowych informacji faktograficznych. Także fotografie zamieszczone w tomie mają dużą wartość poznawczą. Książka z pewnością stanowi ważną pozycję w literaturze poświęconej historii II wojny światowej i fotografii. Szkoda, że nie zawsze zdjęcia potraktowano jako samowystarczalny materiał dokumentalny i poddano je zabiegom estetycznym, które mogą budzić wątpliwości. Wydaje się, że przeważyło dążenie do nadania książce nowoczesnego wyglądu graficznego i uczynienia jej atrakcyjną dla czytelnika.

To ważne, żeby treści zawarte w Fotografie z Auschwitz dotarły do jak najszerszego grona czytelników. Opowiada ona fragment historii, o którym nie wolno zapomnieć. Z tego punkty widzenia dążenia wydawców są zrozumiałe. Nie można też od wydawnictwa albumowego przeznaczonego do szerokiej dystrybucji wymagać suchej poprawności publikacji akademickiej. Jednak sadzę, że z pewnych rozwiązań zastosowanych w książce należało zrezygnować.

 

Fotograf z Auschwitz, [oprac.] Anna Dobrowolska, Rekontrplan 2013

 

autor: Tomasz Stempowski

 


[1] Wilhelm Brasse. Fotograf 3444. Auschwitz 1940-1945, Kraków 2011, s. 79.

[2] Claude Lanzmann, Zając z Patagonii, Wydawnictwo Czarne 2010, s. 402.

[3] Janina Struk, Holokaust w fotografiach. Interpretacje dowodów, Warszawa 2007, s. 282-283.

[4] Elie Wiesel, Art and the Holocaust: Trivializing Memory, http://www.nytimes.com/1989/06/11/movies/art-and-the-holocaust-trivializing-memory.html?pagewanted=all&src=pm


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.