Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image
Przewiń do góry

Góra

Brak komentarzy

„Kora” Georges’a Didi-Hubermana - Fototekst

„Kora” Georges’a Didi-Hubermana

Tomasz Stempowski | On 06, kwiecień 2014

 

Problem obrazów znajduje się w samym sercu tego wielkiego zaburzenia czasu, naszego „niepokoju w kulturze”. Należałoby umieć widzieć w obrazach to, z czego ocalały. Po to, by historia, uwolniona od czystej przeszłości (tego absolutu, tej abstrakcji), pomogła nam „otworzyć” teraźniejszość czasu. Ostatni akapit głośniej książki Georges’a Didi-Hubermana Obrazy mimo wszystko nie pozostawiał wątpliwości, że jej autor będzie do tego tematu wracał.

W eseju Kora, który właśnie ukazał się w Polsce nakładem Wydawnictwa w Podwórku, zrobił to w tonie bardzo osobistym. Co więcej, posłużył się nie tylko słowem. Punktem wyjścia kolejnych rozdziałów są fotografie autora z wizyty w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Każda to jakby spojrzenie opatrzone komentarzem. Zdjęcia zostały zrobione aparatem fotograficznym, mechanicznym urządzeniem, ale sądzę, że zostały także zapisane w jego pamięci jako obrazy mentalne. Rob Kroes w książce Photographic Memories: Private Pictures, Public Images, and American History zauważył, że ludzie robią wewnętrzne zdjęcia sytuacji, w których uczestniczą; w ważnych dla siebie momentach naciskają spust migawki psychicznego aparatu. W głowie Didi-Hubermana fotografie, które zrobił w Auschwitz, znalazły się zapewne obok obrazów, którymi zajmował w swoich wcześniejszych pracach, obok kadrów dokumentujących zagładę.

Fot. Didi-Huberman, za zgoda Wydawnictwa w PodworkuEsej Didi-Hubermana, w najprostszym ujęciu, przedstawia jego refleksje wywołane podróżą na teren dawnego obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i Brzezince. W pewnym stopniu była to wyprawa do miejsca, w którym jeden z członków Sonderkommando zrobił w 1944 roku cztery fotografie dokumentujące zagładę węgierskich Żydów. Kadry, których znaczenia Didi-Huberman bronił przed sceptykami głoszącymi, że fotografia w żaden sposób nie może oddać prawdy o Shoah, a jedynie ją fałszuje. Te obrazy z pewnością zapisały się w jego wewnętrznym albumie. Sądzę, że pamięć o nich, uświadomiona czy nie, zadecydowała także o formie zdjęć, które sam zrobił, naciskając przycisk aparatu. To zresztą widać. Fotografia koron drzew przypomina „nieudane” ujęcie zrobione w pośpiechu przez członka Sonderkommando. Z kolei widok z okna na rampę kolejową obramowany szerokim czarnym marginesem kojarzy się z niewykadrowaną wersją zdjęcia palenia ciał, zrobionego z wnętrza komory gazowej.

Cztery obrazy uchwycone przez jednego z członków Sonderkommando w sierpniu 1944 roku są jedynym wizualnym świadectwem gazowania ludzi powstałym w trakcie jego trwania. To właśnie one są tymi „obrazami mimo wszystko”. Nic dziwnego, że Didi-Huberman miał je pod powiekami. Ujrzał je ponownie na tablicach ustawionych przed krematorium nr V. Choć zobaczył nie całkiem te same kadry. Kuratorzy ekspozycji pokazali tylko trzy ujęcia, i to w formie zmienionej w stosunku do oryginałów. Pominęli to, które pokazuje „tylko” korony drzew. Niesłusznie. Dla tych, którzy zgodzą się na nią spojrzeć, ta „nieudana”, „abstrakcyjna” czy też „pomyłkowa” fotografia jest świadectwem czegoś istotnego: świadectwem samego niebezpieczeństwa, elementarnego niebezpieczeństwa patrzenia na to, co działo się w Birkenau. Świadczy o nagłości sytuacji, o praktycznej niemożliwości dania świadectwa w tamtym momencie historii. Z trzech pozostałych zdjęć usunięto obszerne czarne marginesy, które powstały, bo więzień trzymający aparat stał w głębi komory gazowej. W ten sposób pozbawiono je ważnego elementu świadczącego o tym, w jakich warunkach znajdował się fotograf. Musiał ukryć się, aby zobaczyć, tymczasem pedagogika pamięci właśnie to, o dziwo, stara się nam z pamięci usunąć.

Taka ingerencja w oryginalny kształt fotografii silnie poruszyła Didi-Hubermana. Uznał ją za sprzeniewierzenie się warunkom ich powstania. Intencją tych, którzy o niej zadecydowali, była zapewne chęć pokazania tylko tego, co istotne – co oni uznali za istotne – oraz „uczytelnienie” przekazu. Jednak w rzeczywistości zredukowali ten przekaz. Dlatego Didi-Huberman pyta: Przyszło mi tylko na myśl pytanie, najoczywistsze z możliwych: czy aby przekazać, trzeba uprościć? Czy aby nauczyć, trzeba upiększyć? Idąc dalej, można by zapytać: czy aby powiedzieć prawdę, trzeba skłamać?

W pewnym sensie Didi-Huberman przemierza teren dawnego obozu koncentracyjnego jednocześnie w dwóch płaszczyznach czasowych. W jednej powtarza trasę, jaką przebywali więźniowie, od rampy do krematorium, i przypomina sobie/nam – na ile to jest możliwe – co się tu zdarzyło. W drugiej płaszczyźnie cały czas jest świadomy czasu, który upłynął od tragedii, i tego, że porusza się po przestrzeni w dużym stopniu zmienionej. Zauważywszy, że druty kolczaste ogrodzenia różnią się od siebie, jedne są ciemne od rdzy i stare, drugie jasnoszare i nowe, stwierdza, że dzisiaj Auschwitz jako „miejsce barbarzyństwa” zastępowane jest przez Auschwitz jako „miejsce kultury”. Prowadzi go to do pytania: Co jednak, kiedy Auschwitz musi zostać zapomniane we własnej przestrzeni, aby stać się jak gdyby fikcyjnym miejscem mającym pamiętać Auschwitz?

Fot.2 Didi-Huberman, za zgoda Wydawnictwa w PodworkuInaczej jest w Birkenau: Auschwitz upodabnia się dziś do muzeum, podczas gdy Birkenau pozostaje już wyłącznie terenem archeologicznym. Są tacy, którzy uważają, że nic już się nie da zobaczyć, bo wszystko pochłonął czas, a to, co się tu stało, jest niewyobrażalne. Nasze doświadczenie w żaden sposób nie może zbliżyć nas do prawdy. Didi-Huberman nie podziela takiego poglądu. „To niewyobrażalne”. Powiedziałem to, oczywiście, powiedziałem to jak wszyscy. Jeśli mam jednak dalej pisać, patrzeć, kadrować, fotografować, wywoływać zdjęcia i myśleć o tym wszystkim, to właśnie po to, aby uczynić to zdanie niepełnym. Należałoby raczej powiedzieć: „To niewyobrażalne, więc muszę to wyobrazić mimo wszystko”. Żeby przynajmniej coś przedstawić, przy minimum tego, co możemy o tym wiedzieć. Aby móc to zrobić, trzeba wyćwiczyć w sobie specjalny sposób patrzenia. Patrzeć na pozostałości obozu, tak jak robi to archeolog. Co to znaczy? Patrzenie na rzeczy z archeologicznego punktu widzenia to porównywanie tego, co widzimy obecnie, co przetrwało, z tym, o czym wiemy, że zniknęło.

Didi-Huberman patrzy i robi zdjęcia. Do pewnego stopnia te dwie czynności stają się tożsame, a przynajmniej jednoczesne. Fotografuje na ślepo, bez kadrowania: śpieszy się i nie chce zamienić tego terenu w serię pejzaży. Zdjęcia, które zrobił, będą także później, gdy już wyjedzie, sposobem patrzenia na obóz. Będą organizować jego myślenie o tym doświadczeniu. Czy jednak może znaleźć w nich coś ważnego, skoro nawet materialne pozostałości obozu są trudne do odczytania?

Kora – tak Didi-Huberman zatytułował swój esej. Rozpoczynająca go fotografia przedstawia trzy kawałki kory ułożone na białej kartce, a pierwsze zdanie stwierdza właśnie ten banalny fakt. Co kora mówi mi o drzewie. Co drzewo mówi mi o lesie. Co las, brzozowy las, mówi mi o Birkenau. Rzecz jasna ten obraz, podobnie jak pozostałe, to tylko drobiazg. Drobiazg, powierzchowny drobiazg: błona, osadzające się halogenki srebra, materializujące się piksele. Wszystko zawsze na powierzchni, układane warstwami. Techniczne powierzchnie świadczące jedynie o powierzchni rzeczy. Co mówi mi to o głębi, do jakiej głębi to dociera? Kora przypomina fotografię. Kora jest powierzchnią drzewa, a jednocześnie jego częścią, równie prawdziwą jak pień. Można by nawet powiedzieć, że drzewo wyraża się poprzez korę. Jej kawałki możemy ze sobą zabrać. Przenieść w inne miejsce i czas. To samo odnosi się do fotografii. To strzępy, które oderwały się od rzeczywistości.

 

autor: Tomasz Stempowski


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.