Sowiecki numer „Płomyka” - Fototekst
Tomasz Stempowski | On 28, kwiecień 2019
Zeszyt „Płomyka”[1], pisma dla uczniów klas IV-VI wydawanego przez Związek Nauczycielstwa Polskiego, który ukazał się w marcu 1936 roku poświęcony był Związkowi Sowieckiemu. Zamieszczony w nim artykuł A. Bruskiego (Mieczysława Bukiego) Teatr dla dzieci w Moskwie zawierał wyidealizowany obraz sowieckiej rzeczywistości, a napisany przez Wacława Szczęsnego rzekomy list pioniera Wasyla Ugriumowa był po prostu propagandą. Niektóre jego fragmenty można było uznać za usprawiedliwienie terroru:
Piszesz mi, Dżeku, że tyle ludzi ginie w Rosji od chorób, głodu, przepracowania i od „nieodpowiedniego traktowania przez policję”. Może masz rację pod pewnym względem. Ale czemżeż jest pojedynczy człowiek, czem jest nawet setka, nawet tysiąc ludzi. Człowiek ginie, dzieło jego pracy pozostaje. Gdyby nie gigantyczny wysiłek mózgu naszych inżynierów i mięśni naszych robotników, gdyby nie tysiące poległych przy pracy, to czyż mielibyśmy taki Magnitogorsk, taki Dnieprostroj, albo Kanał Bałtycko-Białomorski?[2]
Na stronie tytułowej pisma znalazło się zdjęcie dwóch uśmiechniętych dziewczynek, a wewnątrz i na tylnej okładce dalszych 12 fotografii. Pięć pierwszych zdjęć wewnątrz pisma przedstawiało dzieci w różnych sytuacjach: na przedstawieniu, w szkole, przy przeglądaniu gazety, roześmiane Ukrainki i chłopca grającego na flecie. Kolejne pokazywały widoki Leningradu i Nowosybirska, sceny z fabryki i portu, oblodzony okręt, jezioro Bajkał i rybaków zwijających sieci na brzegu Morza Czarnego.
Numer wywołał skandal. 7 marca krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny” (zwany potocznie „Ikacem”) wydrukował artykuł Szaleństwo czy zbrodnia? Młodzież szkolną w Polsce truje się jadem bolszewizmu, w którym oskarżył pismo o szerzenie bolszewickiej propagandy. Tego samego dnia Komisarz Rządu nakazał konfiskatę numeru, choć ze względu na wcześniejsze rozesłanie prenumeraty dotyczyła ona tylko ok. 1000 egzemplarzy. Krytyczne opinie zamieściły także inne pisma: „Słowo Pomorskie”, „Dziennik Bałtycki”, „Kurier Polski”, „Dziennik Bydgoski”, „Słowo Wileńskie”, „Mały Gość Niedzielny”. Znaleźli się także obrońcy, m.in. „Robotnik”, „Kurier Poranny” i prasa ZNP. Sprawą zajął się nawet Sejm. Na posiedzeniu 16 marca interpelację w tej sprawie zgłosił poseł Emeryk Hutten Czapski[3]. Jednocześnie Komisji Ocen Czasopism Dziecięcych Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego jednogłośnie stwierdziła, że 25 numer „Płomyka” nie zawiera nic szkodliwego pod względem społecznym i politycznym[4].
Zamieszczone na okładce zdjęcie uśmiechniętych sowieckich dziewczynek stało się swoistym symbolem pozytywnego nastawienia redaktorów pisma do ZSRS. To ono miało sprawić, że redaktorzy „Ikaca” zwrócili uwagę na marcowy numer „Płomyka” i zlustrowali go dokładnie:
Z falą pism spływających z całego świata na biurka redakcyjne przychodzą także i pisma sowieckie, a wśród nich pojawia się czasami pismo sowieckie przeznaczone dla dzieci, noszące tytuł „Aganiok”, co po polsku tłumaczy się „Płomyk”.
Nic też dziwnego, że w pierwszej chwili nie zwróciliśmy specjalnej uwagi na dwie uśmiechnięte twarze dziewcząt mongolskiego typu, widniejące na tytułówce pisma wyglądającego z pośród innych gazet. Nic innego jak tylko „Aganiok”.
Nie był to jednak „Aganiok”. Pismo nosiło polski tytuł „Płomyk”, tygodnik dla polskich dzieci i młodzieży i drukowano je 2 marca 1936 r. Widniał na nim XX rok wydawnictwa, zarejestrowany w II tomie zbioru, a numer porządkowy 25.
Dwie uśmiechnięte kałmuckie twarze w chusteczkach na głowie na głowie i podpis krótki: Dziewczęta sowieckie.
Zainteresowaliśmy się egzemplarzem bliżej. Na dwóch pierwszych wstępnych stronach fotografie, przedstawiające schludnie odziane dzieci o twarzach zadowolonych, dzieci dobrze odżywione, pogodnie uśmiechniete. Trzy zdjęcia: dzieci na przedstawieniu, w szkole i dzieci Uzbekistanu. Fotografie ilustrują artykuł p.t. „Teatr dla dzieci w Moskwie”.
Zaczęliśmy wierzyć, że pismo drukowano w Moskwie, że to jest tylko chytry podstęp Kominternu, ten sam, który w roku 1920, w czasie marszu Azji na Warszawę, rozrzucał bibułę propagandową, zaopatrzoną niewinnymi tytułami gazet i tygodników polskich. […]
A teraz strony dalsze. Na trzeciej widzimy dwie „Ukrainki”. Małą dziewczynkę trzymaną na rękach przez matkę, czy też starszą siostrę. Obie radośnie uśmiechnięte, widać bardzo zadowolone z sowieckiego „raju”. Na 4 stronie dziewczęta w egzotycznym stroju, któregoś z plemion rosyjskich, gra na flecie[5].
Według Czesława Wycecha, działacza ZNP i polityka SL, to właśnie zdjęcie ze strony tytułowej stało się przyczyną krytyki „Płomyka”. W swoich wspomnieniach ironizował: A na okładce fotografia uśmiechniętego dziecka radzieckiego. I to stało się kamieniem obrazy. Bo uśmiechnięte dziecko – to oczywiście propaganda komunizmu[6]. Znaczenie tej fotografii podkreślał także ówczesny naczelnik Wydziału Prezydialnego w Ministerstwie Wyznań i Oświecenia Seweryn Maciszewski: Roześmianą buzię dziewczynki radzieckiej na okładce tego numeru uznano za niebezpieczną propagandę komunistyczną. Nonsens był oczywisty, ale pisma katolickie i endeckie, którym ZNP był więcej niż solą w oku, rzuciły się ze wściekłym ujadaniem i na organizację i na czasopisma[7].
Propagandowa wymowa zdjęcia z okładki stawała się jeszcze bardziej wyraźna, gdy zestawiło się je z okładką wcześniejszego numeru. Widniała na niej reprodukcja grafiki Stanisława Lentza Strajk (podpisana Robotnicy). Mogło się wydawać, że w ten sposób ciężkiej doli polskiego robotnika przeciwstawiono szczęśliwe życie obywateli ZSRS. Tak właśnie sekwencję dwóch okładek interpretował premier, gdy w przemówieniu w Sejmie powiedział:
…w numerze „Płomyka” poświęconego sowietom są przedstawione małe dziewczynki bolszewickie. Daj im Boże zdrowie, ja nie mam w sobie ani cienia zazdrości ani też jakiejkolwiek nienawiści. Niech to dzieci w Sowietach tak wyglądają. Daj Boże. Ale dlaczego przeciwstawiać te wesołe dzieci w Sowietach oto temu obrazowi strajkujących robotników?[8]
Takie oddziaływanie zdjęcia radosnych dziewczynek było całkiem prawdopodobne. Sowieci z sukcesami wykorzystywali fotografie w propagandzie zagranicznej. Przykładem może być przypadek amerykańskiego pisarza i dziennikarza Malcoma Cowleya, który po tym jak w 1932 r. odwiedził Harlan County w stanie Kentucky – górniczy rejon dotknięty kryzysem – porównał twarze pozbawionych nadziei amerykańskich górników z roześmianymi robotnikami ze zdjęć drukowanych w propagandowym magazynie ilustrowanym
„USSR in Construction”[9]. W tym zestawieniu Sowieci wypadali lepiej.
W odpowiedzi na atak „Ikaca” prezes ZNP Jan Kolanko, odpowiedzialny za jego wydawnictwa Stanisław Machowski oraz redaktor „Płomyka” Mieczysław Kotarbiński wytoczyli mu proces o postępowanie mogące narazić na utratę zaufania potrzebnego do pełnienia ich działalności publicznej tudzież poniżyć w opinii publicznej[10]. Rozprawa w Sądzie Okręgowym w Warszawie rozpoczęła się 29 października 1936 r. i kontynuowana była 4 listopada. W czasie przewodu sądowego wielokrotnie mówiono o fotografiach.
Mecenas Skoczyński, reprezentujący „IKC”, przesłuchując świadka oskarżenia kierownika szkoły Zygmunta Sawickiego, starał się dowieść, że „Płomyk” wydrukował sfałszowane zdjęcie Leningradu, żeby przedstawić Sowiety w lepszym świetle. W raczej ironicznej relacji zamieszczonej w „Głosie Nauczycielskim”, wydawanym przez ZNP, przedstawiono to następująco:
Mec Skoczyński podchodzi do kol. Sawickiego z numerem 25-ym „Płomyka” w ręce i pyta:,
— A co to jest?
Sw.: — Fotografia.
— A jaka fotografia?
Sw.: — Tu napisano: Widok Leningradu.
— Pan wie co to za budynek?
Sw.: — Nie.
— To jest sobór Izaaka. A wie pan co się w nim obecnie znajduje?
Sw.: — Nie.
— Tam jest obecnie muzeum bezbożnictwa. Czy widzi pan, że na fotografii tego soboru jest krzyż?
Sw.: — Nie.
Adwokat usiłuje przekonać, że fotografia jest szczególnie perfidni. Otóż na soborze jest krzyż. Jest, czy nie ma? Cały budynek na fotografii ma trzy centymetry i jest na dalszym planie, zamglony. Cała rzecz w tym — że chociaż adwokat mówi o tym równie, jak fotografia, mglisto i niewyraźnie — chodzi mu widocznie o jakąś szatańską perfidię „komunistycznej redakcji”. Na soborze jest krzyż — a przecież krzyżów w Rosji nie ma. Czyżby został domalowany, by udowodnić dzieciom, że w Sowietach religia cieszy się całkowitą swobodą?[11]
Wątek ten mec. Skoczyński próbował kontynuować, przesłuchując świadka obrony księdza Zygmunta Kaczyńskiego, dyrektora Katolickiej Agencji Prasowej. Przyniosło to jednak efekt odwrotny do zamierzonego:
Mec. Skoczyński pokazując księdzu Kaczyńskiemu ilustrację z „Płomyka” przedstawiającą fragment z Leningradu.
— Jakie jest zdanie księdza o tej ilustracji?
Sw.: — Tu nie ma krzyża.
Mec. Jarosz:-— Jak to, tam nie ma krzyża?
Ksiądz Kaczyński zmieszany: —A istotnie, jest krzyż.
Ogólne poruszenie na sali[12].
Gdy zajrzy się do pisma, okazuje się, że jakość reprodukcji była zbyt słaba, by możliwe było stwierdzenie, czy na sfotografowanych z daleka kopułach soboru jest krzyż, czy nie.
Adwokaci „Płomyka” starali się pokazać, że materiały zamieszczone w piśmie nie odbiegają od artykułów i zdjęć publikowanych w innych czasopismach w tym tych wydawanych przez koncern „IKC”. Na wniosek mecenasa Jana Lesmana do dowodów włączony został egzemplarz pisma „Na szerokim świecie” (nr 1 z 1935 r.), wydawanego przez koncern „IKC „, w którym opublikowano: artykuł w tonie b. przychylnym dla Sowietów, jest zaopatrzony w godła Rosji, sierp i młot oraz gwiazdę bolszewicką, ponadto zawiera szereg ilustracji: robotników z karabinami, drapacze chmur w Moskwie, portrety Stalina, Woroszyłowa itd.[13]
W rzeczywistości tekst ten, zatytułowany Brunatno-czerwony kameleon, nie był tak przychylny Sowietom jak teksty „Płomyka”.
Proces zakończył się sukcesem „Ikaca”. W wydanym 4 listopada wyroku sąd uniewinnił jego redaktora odpowiedzialnego Jana Stankiewicza. W uzasadnieniu podano:
Niewątpliwie wszystko, co dotyczy ZSRR w nr 25 „Płomyka” przedstawione jest w niezmiernie korzystnym świetle, uśmiechnięte, dobrze ubrane, dzieci w teatrze i szkole, roześmiane twarze w słońcu, dają obraz szczęśliwego kraju. O tym, że obraz taki nie jest zgodny z rzeczywistością nie trzeba mówić tym, którzy w przeciwieństwie do dzieci V i VII oddziałów Szkoły Powszechnej mogą choćby z codziennej pracy [tak w oryginale, prawdopodobnie powinno być „prasy”] i innych źródeł czerpać wiadomości[14].
Sąd Apelacyjny podtrzymał takie rozstrzygnięcie. W uzasadnieniu stwierdził:
…podejście do dzieci z takimi artykułami i fotografiami, jakie zamieszczone są w N. 25 „Płomyka” jest sączeniem jadu bolszewickie go, zatruwaniem dusz dziecięcych, a więc jest zbrodnią z punktu widzenia polskiej racji stanu[15].
W trakcie procesu pojawiło się też pytanie, skąd redakcja „Płomyka” wzięła zdjęcia. Mieczysław Kotarbiński zeznał, że:
Klisze fotograficzne do numeru sowieckiego otrzymała redakcja z ajencji Keystona. Przy wyborze fotografii — kierowano się przede wszystkim przystosowaniem do tematu, a poza tym kwestią, czy dany fotos dobrze wyjdzie.[16]
Świadek obrony ks. prałat Antoni Kwiatkowski, dyrektor Instytutu Naukowego Badania Komunizmu, w czasie procesu pokazał sowieckie zdjęcia opublikowane w pismach zagranicznych, twierdząc, że są to wydawnictwa sowieckie i że „Płomyk” stamtąd zaczerpnął ilustracje. Mecenas Jarosz odpowiedział, że zdjęcia pochodzą z agencji Keystone i zapytał, co świadek na to odpowie. Ksiądz Kwiatkowski odpowiedział: Nie jest wykluczone, że w ajencji „Keyston” siedzą również bolszewicy[17].
Podejrzewano także – zostało to stwierdzone przez jednego ze świadków – że decydujący wpływ na redakcję numeru miała Wanda Wasilewska. Ponieważ utrzymywała ona kontakty z ambasadą ZSRS, mogło to oznaczać, że to Sowieci inspirowali jego powstanie. Wprawdzie formalnie Wasilewska była redaktorem „Płomyczka”, jednak w rzeczywistości odegrała decydującą rolę także przy redagowaniu „Płomyka”. Te przypuszczenia okazały się słuszne, także w zakresie pochodzenia zdjęć. Wanda Wasilewska w swoich powojennych wspomnieniach przyznała:
W całej aferze był jeden ciemny punkt. Jak na ówczesne stosunki i moje położenie bardzo ciemny. Były nim piękne fotografie, które otrzymałam z ambasady radzieckiej w Warszawie. Cóż było prostszego, niż zwrócić się z prośbą o materiał ilustracyjny, odnoszący się do Związku Radzieckiego, do przedstawicielstwa tegoż właśnie Związku Radzieckiego? Po prostu i zwyczajnie, bez żadnej „konspiracji”, zadzwoniłam z redakcji do ambasady, i natychmiast przysłano mi zdjęcia. Razem z Kotarbińskim wybraliśmy to, co nam było potrzebne. Kotarbiński zupełnie normalnie przyjął wiadomość, kto dostarczył zdjęć, wcale go to nie przeraziło. Wszyscy razem działaliśmy w jakimś dziwnym zaślepieniu, jakby nie zdając sobie sprawy, w jakim państwie żyjemy.
Od momentu pojawienia się napaści w IKC żyłam w ciągłym strachu że wyjdzie na jaw, i nie może nie wyjść, sprawa zdjęć. Od tego do wrobienia mi lekką ręką szpiegostwa na rzecz ZSRR mogła być droga bardzo krótka. Jakże, udowodnione stosunki z sowiecką ambasadą![18]
W czasie procesu nie zostało to jednak ujawnione. Do dostarczenia fotografii przyznał się niezgodnie z prawdą pracownik agencji fotograficznej Keystone, która wcześniej dostarczała zdjęć do wydawnictw ZNP. Jego zeznanie było zaskoczeniem także dla Wasilewskiej: do dzisiaj nie wiem, czy z nim na ten temat mówiono, czy jemu za to ewentualnie zapłacono, czy też to był sympatyk lub więcej niż sympatyk, który po prostu rato-wał sytuację, ale on świadomie fałszywie zeznawał[19].
Kto był tym tajemniczym pomocnikiem, nie wiadomo. Być może Wanda Wasilewska się pomyliła i miała na myśli Antoniego Madeja, wcześniejszego członka ZNP, który zmienił front i na procesie występował jako świadek „Ikaca”. Zapytany o to, kto dostarczał zdjęć do wydawnictw dziecięcych, odpowiedział, że Keystone[20]. Wśród świadków zeznających na procesie, wymienionych w relacjach prasowych, nie ma mowy o żadnym przedstawicielu tej agencji.
Bezpośrednio po wybuchu skandalu i później osoby związane z „Płomykiem” i ZNP bagatelizowały propagandowe oddziaływanie tej publikacji. Wanda Wasilewska po latach przyznała jednak, że w gruncie rzeczy jej adwersarze mieli rację. Tłumacząc po wojnie, dlaczego odrzuciła propozycję Polskiego Radia, żeby przygotować reportaż o sprawie, stwierdziła:
Nie napisałam tego reportażu, ponieważ uważałam, że IKC miał stuprocentową rację ze swojego punktu widzenia, bo to była bezczelna sowiecka propaganda. […] A więc ze strony IKC, ze strony rządu, racji stanu oni mieli rację. Dziwiło mnie tylko, że oni nas wszystkich do paki nie zabrali[21].
Wątek fotografii opublikowanych w „sowieckim” numerze „Płomyka” kilkakrotnie pojawiał się i w polemikach prasowych, i w czasie procesu. Co ciekawe, chociaż jako pierwszy poruszył go „Ilustrowany Kurier Codzienny”, to później bardziej interesowała się nim strona przeciwna. W pierwszym artykule „Ikaca” poświęconym „Płomykowi” autor twierdził, że to fotografia z okładki przyciągnęła uwagę redakcji, skrytykował także zdjęcia zamieszczone w środku. Jednak w czasie procesu i w artykule omawiającym jego przebieg, opublikowanym na łamach „Ikaca” 31 października, redaktorzy twierdzili, że przyczyną poruszenia sprawy były trzy listy od czytelników[22]. O fotografiach nie było już mowy. Do tematu zdjęć nie wracali też w kolejnych numerach pisma, wspomnieli o nich dopiero relacjonując wypowiedź obrońcy „Ikaca” Michała Skoczyńskiego przed ogłoszeniem wyroku: że zarówno reprodukowane fotografie, jak i treść artykułów, zawierają w sobie tendencje, mające wszelkie cechy, pochwały Związku Rad Sowieckich[23]. Podobnie w „Gościu Niedzielnym” wspierającym racje „Ikaca” nie wspomniano o fotografiach[24]. Obszernie za to zajęły się nimi pisma związane ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego. Pokazują to dobitnie przytoczone wcześniej obszerne cytaty z „Głosu Nauczycielskiego”. Być może przyczyna takiej zamiany leżała w obawie, że przedstawianie zdjęcia uśmiechniętych dziewczynek jako skrajnego zagrożenia wyglądało mało przekonująco i łatwo było je ośmieszyć. Taką zresztą taktykę przyjęli stronnicy „Płomyka”.
Atakowanie fotografii zamieszczonych w „Płomyku” chyba rzeczywiście nie było zręcznym posunięciem i dlatego „Ikac” się z tego wycofał. Podobne obrazy publikowane były już w innych pismach, a dwa lata wcześniej – o czym pisałem w poprzednim poście (tutaj) – można było szeroki wybór takich zdjęć obejrzeć na Wystawie fotografiki sowieckiej zorganizowanej pod patronatem Ministra Spraw Zagranicznych. Oczywiście nie znaczy to, że sowieckie zdjęcia nie były propagandą. Wręcz przeciwnie. Po raz kolejny okazały się jej użytecznym i wyrafinowanym narzędziem.
autor: Tomasz Stempowski
[1] „Płomyk. Tygodnik dla dzieci i młodzieży”, Nr 25, 2 marca 1936 r.
[2] W.S. [Wacław Szczęsny], Jak pracują w Z.S.R.R. List pioniera (skauta) rosyjskiego do angielskiego skauta, „Płomyk”, nr 25, 2 marca 1936 r., s. 119.
[3] Agnieszka J. Cieślikowa, Wielki skandal polityczny Płomyka, „Zeszyty Prasoznawcze”, Nr 1-2, Kraków 2004, s. 104-105.
[4] „Głos Nauczycielski. Organ Zrzeszenia Nauczycielstwa” nr 10, s. 150.
[5] Szaleństwo czy zbrodnia? Młodzież szkolną w Polsce truje się jadem bolszewizmu, „Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 67, 7 marca 1936 r.
[6] Cz. Wycech, Wspomnienia 1905–1939, Warszawa 1969, s. 248. Cyt. za: Michał Wenklar, Między obroną wolności a drogą do rewolucji. Strajk nauczycielski 1937 roku, „Folia Historica Cracoviensia”, Tom 23, Nr 2 (2017), s. 493.
[7] S. W. Maciszewski, Kartka z dziejów kryzysu w ZNP (1937–1938), „Rozprawy z Dziejów Oświaty” XLI 2002, s. 249. Cyt. za: Ibidem.
[8] AAN, Materiały, Przemówienie sejmowe… Cyt. za: Michał Wenklar, op. cit., s. 497.
[9] Daniel Aaron, Writers on the Left: Episodes in American Literary Communism, Columbia University Press, 1992, s. 335.
[10] AAN, Zespół nr 9, MSW, Sekretariat Ministra, Wydział Bezpieczeństwa, sygn. 829, Materiały dot. działalności ZNP. Wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie z 4 XI 1936. Cyt. za: Michał Wenklar, Między obroną wolności a drogą do rewolucji. Strajk nauczycielski 1937 roku, „Folia Historica Cracoviensia”, Tom 23, Nr 2 (2017), s. 495.
[11] „Głos Nauczycielski”, nr 10, 8 listopada 1936, s. 151-152.
[12] Ibidem, s. 153
[13] Ibidem, s. 147.
[14] AAN, Zespół nr 9, MSW, Sekretariat Ministra, Wydział Bezpieczeństwa, sygn. 829, Materiały dot. działalności ZNP. Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie; Wydział II Karny, 3 II 1937. Cyt. za: Michał Wenklar, Między obroną wolności a drogą do rewolucji. Strajk nauczycielski 1937 roku, „Folia Historica Cracoviensia”, Tom 23, Nr 2 (2017), s. 496.
[15] AAN, Zespół nr 9, MSW, Sekretariat Ministra, Wydział Bezpieczeństwa, sygn. 829, Materiały dot. działalności ZNP. Wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie; Wydział II Karny, 3 II 1937. Cyt. za: Michał Wenklar, Między obroną wolności a drogą do rewolucji. Strajk nauczycielski 1937 roku, „Folia Historica Cracoviensia”, Tom 23, Nr 2 (2017), s. 496.
[16] „Głos Nauczycielski”, nr 10, 8 listopada 1936, s. 147.
[17] Ibidem, s. 154,
[18] AML1M, fond 73 (Wanda Wasilewska), ed. zb. 151: mpis. O zabronieniu Płomyka. Cyt. za: Agnieszka J. Cieślikowa, Wielki skandal polityczny Płomyka, „Zeszyty Prasoznawcze”, Nr 1-2, Kraków 2004, s. 108-109.
[19] Wspomnienia Wandy Wasilewskiej (nagrane w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR w styczniu 1964 r.), s. 135. Cyt. za: Michał Wenklar, op. cit., s. 497.
[20] „Głos Nauczycielski”, nr 10, 8 listopada 1936, s. 155.
[21] Wspomnienia Wandy Wasilewskiej (nagrane w Zakładzie Historii Partii przy KC PZPR w styczniu 1964 r.), s. 130. Cyt. za: Michał Wenklar, op. cit., s. 498.
[22] Sprawa bolszewickiego numeru „Płomyka” przed sądem, „Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 303, 31 października 1936 r.
[23] Wyrok sądu potępił bolszewicki numer „Płomyka” i stwierdził słuszność stanowiska „I.K.C.”, „Ilustrowany Kurier Codzienny”, nr 309, 6 listopada 1936 r.
[24] M.S., Druzgocący głos opinii nad „Płomykiem”, „Gość Niedzielny”, nr 45, 8 listopada 1936 r.
Dodaj komentarz