Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image
Przewiń do góry

Góra

Jeden komentarz

Jazz i fotografia. „But Beautiful” Geoffa Dyera. - Fototekst

Jazz i fotografia. „But Beautiful” Geoffa Dyera.

Tomasz Stempowski | On 11, styczeń 2014

 

Jednak piękne. Książka o jazzie (But Beautifull. A Book About Jazz) – właściwie tytuł mówi wszystko. Bohaterami tomu Geoffa Dyera z 1991 roku są Duke Ellington, Harry Carney, Lester Young, Thelonious Monk, Bud Powell, Charles Mingus, Ben Webster, Chet Baker, Art Pepper, ich życie i sztuka – a właściwie jej istota. Dyer wychodzi od faktów, ale wykracza poza nie. W jego prozie to, co zdarzyło się naprawdę i jest udokumentowane, miesza się z fikcją. Nie wszystko, o czym przeczytamy, zdarzyło się naprawdę, ale wszystko jest prawdziwe. Celem nadrzędnym jest uchwycenie najbardziej charakterystycznych cech muzyków. Dyer pokazuje, jak życie każdego z nich splotło się z muzyką, jak ją zmieniało, jak jego ślady słychać w dźwiękach wydobywanych przez nich z instrumentów.

Ale nie tylko muzyka go interesuje. Fascynujące są jego rozważania poświęcone fotografii. Często snuje opowieści o muzykach jazzowych, przyglądając się wnikliwie ich zdjęciom. Stanowią dla niego ważne źródło inspiracji. W nocie poprzedzającej właściwy tekst wyjaśnia:

Czasami fotografie oddziałują na ciebie mocno i bezpośrednio: w pierwszej chwili widzisz rzeczy, których, jak stopniowo odkrywasz, tam nie ma. Albo inaczej, kiedy patrzysz ponownie, spostrzegasz rzeczy, których istnienia początkowo sobie nie uświadamiałeś. Na przykład myślałem, że na zdjęciu Milta Hintona przedstawiającym Bena Webstera, Reda Allena i Pee Wee Russela stopa Allena opiera się na stojącym przed nim krześle, że Russel właśnie pali papierosa, że…

Fakt, że nie jest tak, jak to pamiętasz, jest jedną z mocnych punktów fotografii Hintona (i każdej innej tego rodzaju), ponieważ chociaż przedstawia tylko ułamek sekundy, „odczuwane trwanie” obrazu rozciąga się na kilka sekund w każą stronę zamrożonej chwili i obejmuje – lub tak się wydaje –to, co właśnie się zdarzyło i ma właśnie zdarzyć. Ben z zsuniętym do tyłu kapeluszem i dmuchający nosem, Red wyciągający się, by wziąć papierosa od Pee Wee…

Obrazy olejne nawet bitwę o Anglię i pod Trafalgarem pozostawiają dziwnie bezgłośnymi. Fotografia, przeciwnie, potrafi być wrażliwa na dźwięki tak jak na światło. Dobre fotografie to takie, w które można się wsłuchać, tak jak je oglądać; im lepsza fotografia, tym więcej w niej do słuchania. Najlepsze fotografie jazzu są nasycone dźwiękami swojego tematu. Na zdjęciu Carol Rieff pokazującym Cheta Bakera na scenie w Birdland słyszymy nie tylko muzyków stłoczonych w małej scenie kadru, ale także rozmowy w tle, brzęk szkła w nocnym klubie. Podobnie na zdjęciu Hintona słyszymy, jak Ben przewraca strony gazety, szmer odzieży, gdy Pee Wee krzyżuje nogi. Czy gdybyśmy mieli środki, żeby je odszyfrować, moglibyśmy posunąć się jeszcze dalej i wykorzystać fotografie, takie jak ta, żeby usłyszeć, co faktycznie jest mówione? Lub nawet, skoro najlepsze fotografie rozciągają się poza moment, który przedstawiają, co właśnie zostało powiedziane, co ma zostać powiedziane… [p. IX-X,]

W noweli poświęconej Websterowi Dyer zademonstrował, jak w praktyce może wyglądać takie dogłębne odczytanie fotografii. Wybrał zdjęcie zrobione przez muzyka jazzowego, kontrabasistę Miltona Johna „Milta” Hintona. To samo, o którym wspomina we fragmencie  zacytowanym powyżej.

Takie przeglądanie gazet stało się jego zwyczajem, odkąd zamieszkał za granicą, i zawsze sprawiało, że myślał o fotografii, którą Fump Hinton zrobił jemu, Pee Wee i Redowi w studio telewizyjnym w latach pięćdziesiątych. Cholera, Fump zawsze wyciągał aparat – wyglądało, jakby więcej czasu poświęcał na robienie zdjęć niż grę na basie. Jednak nie czuliśmy się tak jak zwykle, gdy ktoś robi zdjęcia; wielu fotografów sprawia, że czujesz, jakby coś ci wykradali. Z Fumpem czułeś się, jakby kumpel brał od ciebie forsę, gdy wpadł w tarapaty, ale był zbyt dumny, żeby ją wziąć, i musisz go przekonywać, żeby ją przyjął i traktował nie jako dar, ale pożyczkę, po prostu po to, żeby poczuł się lepiej, skoro ma to dla niego znaczenie. Ich czwórka czekała, żeby przygotowywać się do krótkiego występu w telewizji, a jest coś charakterystycznego, gdy faceci czekają razem w pokoju, sprawiają, że nawet studio telewizyjne sprawia wrażenie urzędu spraw socjalnych lub poczekalni u lekarza. Pee Wee w ogóle nie wygląda na muzyka jazzowego, bardziej jak angielski aktor komediowy z lat czterdziestych, taki, który gra drobnego urzędnika z żoną megierą. W rzeczywistości strzelał kiedyś do człowieka, przez dziesięć lat żył wyłącznie na shakeach mlecznych ze szkocką i brandy, nic nie jedząc, nawet kawałek steku to było dla niego za dużo. Potrzebował połowy butelki whiskey, żeby wstać z łóżka, zrobił się tak słaby, że po drodze do monopolowego każdą lampę uliczną musiał objąć jak starego kumpla, którego nie widział od lat. Potem trafił na rok do szpitala – wątroba i trzustka w strzępach – a gdy wyszedł, zaczął pić od nowa. Był taki wysoki jak Ben i taki chudy jak Ben był wielki.

Ben czytał gazetę, Pee Wee palił papierosa i starał się, żeby się wydawało, że ubranie dobrze na nim leży; w jakiś sposób było jednocześnie za małe i za duże. Krawat uczepił się jego szyi jak pijak. Biała jak smalec skóra wyjrzała między skarpetą a nogawką, bezwłosa, jakby wytarta przez czterdzieści lat tarcia o spodnie. Hinton zaczął się kręcić z aparatem, aż w końcu się podniósł i kliknął parę zdjęć. Pozostała trójka nie zwracała na to żadnej uwagi. Red sięgnął po papierosa od Pee Wee. Po tym wydawało się, że nie ma do zrobienia nic, tylko poprawić nogawki i powiedzieć „Dobrze” lub „Niech to licho”, przechylając się do przodu, jak to miał w zwyczaju. [s. 89-90]

Fotografie przedstawiające jazzmanów są niezwykłe i mają w sobie coś, czego nie znajdziemy gdzie indziej.

Może być niewiele pierwszorzędnego pisarstwa o jazzie, ale mało rodzajów sztuki zostało lepiej opracowanych przez fotografów. W istocie, zdjęcia muzyków jazzowych są w praktyce jedyną dokumentacją, jaką mamy, pokazującą ludzi zaangażowanych w rzeczywiste tworzenie sztuki. Nie znaczy to, że aktorzy, piosenkarze czy muzycy klasyczni nie są artystami, jednak chociaż innowacyjna i oryginalna, ich praca jest w istocie interpretacją. Oczywiście są fotografie kompozytorów przy fortepianach, artystów przy sztalugach, pisarzy za biurkami, ale niemal zawsze są pozowane – biurko, sztaluga lub fortepian służą bardziej za rekwizyty niż narzędzia. Fotografia muzyka jazzowego w chwilach natchnienia może nas przybliżyć do aktu – lub pośrednio istoty– artystycznej kreacji tak blisko, jak fotografia lekkoatlety do aktu – lub pośrednio istoty – biegania. [s. 193]

Dyer oparł swoją opowieść nie tylko na dokumentach pisanych, ale w znacznym stopniu na fotografiach. W obrazach znalazł więcej niż w tekstach.

Większość cytatów wypowiedzi muzyków jest powielanych w mnóstwie książek o jazzie. Nie wymieniałem artykułów, z których wykorzystałem tylko jeden cytat lub szczegół. W całej książce bardziej polegałem na fotografiach niż źródłach pisanych, szczególnie na dziełach, których twórcami są Carol Reiff, William Claxton, Christer Landergren, Milt Hinton, Herman Leonard, William Gottlieb, Bob Parent i Charles Stewart. [s. 219]

Zainteresowanie Dyera fotografią nie jest przypadkowe. Jego następna książka – The Ongoing Moment (o której już pisałem tutaj) – w całości poświęcona jest temu medium. W Bat Beautiful obecne są idee, które znajdą tam rozwinięcie. Dyer doskonale uchwycił powinowactwa między jazzem i fotografią. Z jazzu zaczerpnął ideę ciągłych wzajemnych odniesień artystów, z których każdy swoją sztuką komentuje osiągnięcia swoich poprzedników i całą historię gatunku.

Tacy jak Charlie Parker, który chodził posłuchać Lestera Yonga i Colemana Hawiksa w Kansas w latach trzydziestych, mieli szanse zagrać nimi później po koncercie na jam session. Miles Davis i Max Roach odbywali staż, słuchając, a potem przesiadując z Parkerem w klubach Minton’s i the Fifty-second Street, ucząc się, kroczyli dalej. Z kolei John Coltrane, Herbie Hancock, Jackie Maclean i tuziny innych należących do czołowych wykonawców lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych uczyli się zawodu, jak ujął to McLean: „na uniwersytecie Milesa Davisa”… Ponieważ jazz rozwijał się w taki sposób, pozostawał w szczególnym kontakcie z ożywczymi siłami swoich początków. Od czasu do czasu saksofonista może zawrzeć w swoim solo cytat z innego muzyka, ale za każdym razem, biorąc instrument, nie może nie odnieść się, automatycznie i bezwarunkowo, nawet jeśli tylko przez swoje niedociągnięcia, do tradycji, która położyła przed nim tę muzykę. [p.185]

Jedną ze standardowych procedur krytyki literackiej jest zestawianie tekstów różnych autorów w celu wydobycia szczególnych cech każdego z nich. W jazzie nieprzerwana sieć powiązań krzyżujących się wykonań oznacza, że to zadanie jest nieuniknione i wpisane w rosnącą kolekcję tej muzyki. Każde wykonanie jakiegoś muzyka jednocześnie jest odpowiedzią na pewne pytania (o muzyków, z którymi gra, o tych, którzy byli przed nim, o jego stosunek do narastającej tradycji) i stawia nowe (o to, co robi on sam, o swoją wartość, o sposób, w jaki gra). Muzycy, z którymi pracuje i którzy przyjdą po nim, dostarczają tymczasowych odpowiedzi, ale te odpowiedzi są zarazem pytaniami – o wartość tych muzyków i o ich stosunek do tradycji. [s. 192]

W The Ongoing Moment Dyer spróbuje – z sukcesem – poszukać podobnych powiązań w historii fotografii amerykańskiej. Opowieść, która dzięki temu powstała, jest równie ciekawa co But Beautiful. Przy okazji Dyer odkrył – a może wymyślił – fascynujące powinowactwa między jazzem a fotografią.

Dyer kocha jazz, to uczucie przepełnia tekst. Słowo „piękno” w tytule wydaje się oczywiste, ale skąd to „jednak”.

Art Pepper zamknięty w więzieniu za narkotyki zobaczył między prętami w oknie kawałek plaży. Wyobraził sobie, że rozmawia z opalającą się na niej kobietą. W pewnym momencie rozmowa zeszła na muzykę. Kobieta zapytała, czym jest blues. Pepper odpowiedział, że mnóstwem rzeczy, uczuciem… Jakim rodzajem uczucia?

– Więc… Może to samotny facet, zamknięty w jakimś miejscu, bo wpakował się w kłopoty nie z własnej winy. I myśli o swojej dziewczynie, że nie miał od niej od dawna żadnych wiadomości. I może jest właśnie dzień odwiedzin i wszyscy poszli zobaczyć się ze swoimi żonami i dziewczynami. A on został w celi, myśląc o niej. Pragnąc jej i wiedząc, że ją straci. Ledwo ją sobie przypomina, bo przez kawał czasu widział tylko dziewczyny poprzypinane pineskami do ściany, niepodobne w niczym do prawdziwych kobiet. Pragnie, by był ktoś, kto na niego czeka, rozmyślając, jak szybko przemija jego życie i jak wszystko spaprał. Chciałby zmienić wszystko, ale wie, że nie może… To jest blues.

Kiedy skończył mówić, ona słuchała muzyki jeszcze intensywniej, jak ktoś, kto wpatruje się w zdjęcie rodzica ukochanej osoby, starając się uchwycić ulotne podobieństwo.

– Wszystko to rani i sprawia ból. Ale… ale…

– Ale co?

– Ale… jest piękne (…but beautiful). [s. 166-167]

Jest też piosenka But Beautiful z 1947 roku, napisana przez Jimmiego Van Heusena ze słowami Johnny’ego Burka, którą wykonywały dziesiątki artystów. Art Pepper grał ją na swoim saksofonie.

Jazz nie jest muzyką, którą gra się wyłącznie dla ładnego efektu. Zawiera w sobie znacznie więcej. Życie każdego muzyka, dramatyczne nieraz koleje jego losu, upadki i wzloty – to wszystko znajdziemy w brzmieniu jego muzyki. I nie tylko to:

To, co sprawia, że jest on [jazz] żywotną formą sztuki, to jego zadziwiająca zdolność do absorbowania historii, której jest elementem. Jeśli nie przetrwają żadne inne świadectwa, jakiś komputer w przyszłości będzie mógł prawdopodobnie zrekonstruować całą historię czarnej Ameryki na podstawie kolekcji jazzu. [s. 193]

Jazz to nie tylko piękne dźwięki, to coś więcej… Coś, dla czego warto go słuchać i przeczytać książkę.

 

autor: Tomasz Stempowski


Komentarze

  1. Interesujący temat, doskonale przedstawione zagadnienie.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.