Image Image Image Image Image Image Image Image Image Image
Przewiń do góry

Góra

Brak komentarzy

„Fotodziennik” Anny Beaty Bohdziewicz - Fototekst

„Fotodziennik” Anny Beaty Bohdziewicz

Tomasz Stempowski | On 11, styczeń 2013

W „Tygodniku Powszechnym” (nr 2 z 13 stycznia 2013 r.) ukazał się wywiad z Anną Beatą Bohdziewicz zatytułowany „Z perspektywy zwykłego człowieka”. Tytuł mówi dużo o charakterze twórczości artystki, która prowadzi rodzaj dziennika w formule „zdjęcie plus podpis”. Jak mówi: „Fotografuję wszystko, wszystko, spontanicznie. W tym nie ma żadnego udawania, tam, gdzie jestem, robię zdjęcia”. Przez lata jej dzieło przybrało ogromny rozmiar. Co roku drukuje 200-250 stron. Obecnie ma już ponad 10 tys. kartek. Oczywiście nie wszystkie zarejestrowane obrazy wchodzą w jego skład. Kluczowe dla dzieła są dwa momenty: decyzja o zrobieniu zdjęcia i proces selekcji. Fotodziennik tym różni się od dziennika pisanego (poza oczywistymi różnicami formy), że ten drugi pozwala na podjęcie decyzji o opisaniu jakiegoś zdarzenia post factum, natomiast w przypadku pierwszego decyzję należy podjąć od razu, „w czasie rzeczywistym”. Zatem „Fotodziennik” to także forma przeżywania codzienności. Artystka, patrząc na świat, cały czas musi, gdzieś w świadomości, zastanawiać się, co sfotografować. Gdyby nie późniejszy proces selekcji „Fotodziennik” byłby bezpośrednim zapisem teraźniejszości. Jednak selekcja, która następuje później, zmienia sytuację. Wybór obrazów pozwala konstruować opowieść o przeszłości.

Kategoria czasu wydaje się kluczowa dla myślenia artystki. Wynika to już z samej formy. Powstające codziennie obrazy przez lata stworzyły zbiór, który pozwala dostrzec przemiany, jakim podlega świat. Bohdziewicz mówi o tym: Wszystko się zmienia bardzo szybko, a fotografia pozwala nam to zarejestrować. Przeszłość, opowieść o niej, jest dla Bohdziewicz podstawowym przedmiotem zainteresowania i twórczości:

Jestem człowiekiem historycznym, interesuje mnie, jak było kiedyś, co będzie dalej. Rzeczywistość zmienia się tak szybko, że kiedy robię zdjęcie, ono już jest przeszłością. Patrzę na nie jak ktoś, kto je obejrzy za 30, 50 lat, widzę już teraz, jak dziwny jest nasz świat. Fotografie z podróży do Afganistanu w 1975 r., moja pierwsza wystawa, specjalnie zawirażowałam w sepii, żeby wyglądały jak stare. Napisałam wtedy w katalogu, że dla mnie fotografia nigdy nie jest teraźniejszością, to zawsze przeszłość albo przyszłość. Kiedy naciskam spust migawki, to przenoszę się w czasie. W obu kierunkach.

Historia to dla Bohdziewicz rzeczywistość, w której żyła. Ale lepiej byłoby powiedzieć to w czasie teraźniejszym: „w której żyje”. Ciekawe, że inaczej niż wielu artystów, którzy opowiadają o przeszłości, historii, czasie, posługując się obrazami archiwalnymi, zaczerpniętymi właśnie z przeszłości, Bohdziewicz robi to, posługując się teraźniejszością. Przekształca teraźniejszość w przeszłość.

Ta jej świadomość zanurzenia w historii ma ciekawe konsekwencje. Tak, na tym polega „FD” [Fotodziennik], życie prywatne pomieszane z tym, co publiczne, polityczne. Bohdziewicz była świadkiem lub uczestniczyła w wielu wydarzeniach, które zwykliśmy nazywać historycznymi, co ma oddawać ich wagę. W latach osiemdziesiątych działała w opozycji i miała okazję fotografować m.in. obrady okrągłego stołu. Mogła obserwować świat polityki z bliska. Pozwalało jej to widzieć rzeczy z perspektywy niedostępnej dla zwykłych ludzi.

Zawsze śledziłam, co się dzieje, uważam, że trzeba wiedzieć. Gdy w latach 80. wystawiano „Fotodziennik”, ludzie pytali mnie, jak to jest, że „ta polityka tak mi wychodzi”. Może to polega na tym, że zauważam pewne związki, które dla wielu ludzi nie są oczywiste. Mam do polityki osobisty stosunek, co wyrażam w komentarzach do swoich zdjęć. To mnie odróżnia od fotoreporterów agencyjnych, ich zadanie polega na obiektywnym pokazaniu wydarzenia takim, jakie było, komentarz pisze im redaktor. Ja sama podpisuję zdjęcia i jestem subiektywna.

Osobiste spojrzenie na świat przejawia się w „Fotodzienniku” też tym, że obok obrazów tej „wielkiej” historii znajdują się fotografie z życia prywatnego. Może nawet trzeba ująć to inaczej: u Bohdziewicz ta „wielka historia” jest częścią życia prywatnego. Obie sfery przeplatają sie i tworzą jedność.

„Fotodziennik” powstaje z perspektywy zwykłego człowieka, przy okazji fotografa. Co to oznacza? Jeśli na przykład jestem na konferencji, której gościem jest prezydent, jest to dla mnie ewenement, jakbym pierwszy raz uczestniczyła w czymś takim. I nie pcham się na siłę do przodu jak setka fotoreporterów, nie robię zdjęcia w momencie, gdy pozostałe aparaty robią takie „trrrrrrrrrrrr”, a flesze błyskają jak szalone. Staram się być blisko, ale patrzeć z boku.

To patrzenie na historię z osobistej perspektywy ma ciekawe konsekwencje. Bohdziewicz pokazuje, że świadkiem historii, czy jej uczestnikiem, jesteśmy nie tylko wtedy, gdy znajdujemy się w centrum wydarzeń. W 1989 r., w okresie gwałtownych przemian politycznych, artystka ze względów zdrowotnych nie mogła w nich bezpośrednio uczestniczyć. Sfotografowała wtedy kilka scen z ekranu telewizora. W gruncie rzeczy taki zapośredniczony sposób postrzegania historii to właśnie najczęstszy mechanizm obcowania z nią. Nie zawsze musi być on wtórny, nieoryginalny. Czasami można z telewizyjnych obrazów wydobyć coś ciekawego. Artystka wspomina: Ale mam „fantastyczne” zdjęcie martwego Ceauşescu, z telewizora, na którym ma otwarte oczy i patrzy prosto w kamerę. Wiele osób do dziś się zastanawia, jak to złapałam, pokazano to chyba tylko raz.

W wywiadzie Bohdziewicz opowiada wiele smakowitych anegdot, które tak jak obraz fotograficzny przywołują przed oczy miniony czas. Tekstowi towarzyszą portret artystki i reprodukcje siedmiu fotografii z „Fotodziennika”. To zbyt mało. Po lekturze ma się ochotę zobaczyć więcej. Ujrzeć czas jej oczami.

Wywiad z Anną Beatą Bohdziewicz, w którym opowiada o swoim „Fotodzienniku” dostepny jest w serwisie YouTube:

autor: Tomasz Stempowski


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.